Takie spotkanie. Urodzony w 1959 roku. Tyle możemy znaleźć na obwolutach dostępnych w naszej Bibliotece powieści Jana Grzegorczyka, o nim samym. Co mieści się w jego życiu od dnia narodzin do dzisiaj?
Edward Stachura nie lubił życiorysów i analiz, pójdźmy tym tropem. Wczesnym popołudniem 7 maja 2015 roku pojawił się człowiek z gitarą, w koszuli. Ważna jest ta pierwsza chwila, nić albo struna – kontaktu ze słuchaczami. Było coś w głosie Grzegorczyka, w tembrze, co ważniejsze jest od tego wypowiedzianego. Brat - łata, obieżyświat, czarodziej. Tak też został odebrany. Wrażenie, ale nie iluzja – my czytelnicy i on autor, byliśmy sobie bliscy.
Mówił o wielkich, którzy go kształtowali jako pisarza, człowieka, a może jedno i drugie? Roman Brandstaetter, ksiądz Jan Twardowski, ojciec Jan Góra. Opowiadał jakieś epizody, ale... Trzeba było być tego majowego popołudnia u nas w M-GBP. Tak dochodzimy do najważniejszego, owego meritum czy centrum. Gawęda. Brakuje jej bardzo. Wielka sztuka. Zapomniana. Gdyby Grzegorczyk nie zarabiał pisaniem, powinien wykładać gawędziarstwo w najważniejszych uniwersytetach świata. Zostałby bogatym człowiekiem. I ta gitara. Pieśni Bułata Okudżawy po rosyjsku – w oryginale. Często używamy wyświechtanego zwrotu – uczta duchowa - jednak nie zawaham się. To była prawdziwa uczta duchowa.
Kto nie przyszedł „na Grzegorczyka" może tylko żałować i czekać, kiedy znowu go zaprosimy.
Artur Osiński